Dawno dawno temu napisałem esej w którym zahaczyłem o Tolkiena. Podczas przygotowań do pisania tego eseju dowiedziałem się sporo na temat tego autora i wiedza ta przysłużyła mi się, gdy miałem... Przygotować tekst o tłumaczeniach Biblii na jakiś język nieeuropejski, na zajęcia o misjach na Madagaskarze prowadzonych po angielsku. Tekst jest strasznie długi i jest zupełnym offtopem i nie mam co z nim zrobić więc wrzucam go, bo ktoś może mieć fazę i chwilę wolnego czasu to niech sobie poczyta. To taki "tekst bonusowy", co by trochę zmienić temat. Howgh.
PS Zacząłem ten tekst przed chwilą, na nowo, czytać... Wow, to nie było takie głupie...
J.R.R. Tolkien. Fundament (lub raczej kamień milowy) 60% tendencji kulturowych - całego fanstasy. Człowiek wszechstronny o szerokich horyzontach. Wierzący katolik (walka o to, czy był "wierzącym katolikiem" czy "oświeconym ateistą" wrzała i wrze, bo każdy chce mieć "po swojej stronie" osobę o takim wpływie na całe społeczeństwa). Studiował różne kultury, źródła symboli, języki i ich podstawy. Znany jest przede wszystkim jako autor "Władcy Pierścieni", a mówiąc szerzej jako autor świata, w którym "Władca Pierścieni" się odbywa. Świat ten opisany jest w dziele "Silmarillion", w którym formułuje on teologiczne i filozoficzne podstawy, na których oprze potem najbardziej znane ze swych dzieł.- "Władca Pierścieni", który jest tylko drobnym wycinkiem z historii opisanej w "Silmarillionie".Z powodu odrzucenia przez wydawcę – Silmarillion ukazuje się dopiero po śmierci Tolkiena, pod redakcją jego syna, Christophera.
Silmarillion jest formą metaforycznego wstępu do Pisma Świętego, tym "co mogło być przed wydarzeniami opisanymi w Starym Testamencie". Po pierwsze miał być spójny, po drugi ładny, po trzeci zgodny treściowo z Biblią. I w miarę swoich możliwości autor się z tym założeń wywiązał.
Obok historii, map oraz klimatu Śródziemie ma też swoje języki. Elficki język (a dokładniej 2 różne języki elfickie, pierwszy z początków Śródziemia oraz drugi, z bardziej współczesnych Frodowi czasów) stał się w jakiś sposób popularny, dzięki autorytetowi autora, dzięki faktycznym walorom estetycznym języka i dzięki temu, że język ten jest ponadnarodowy. Każdy, niezależnie od narodowości, czy to Szwed, Norweg, Chińczyk, czy Polak może nauczyć się tego języka, ale nie jest to niczyj język ojczysty. Wszyscy mają "równe szanse" i mogą ten język poznać i go współtworzyć.
Tolkien stworzył nie tylko języki elficki, ale dla samego Środziemia wymyślił kilkanaście różnych języków i gwar oraz to, jak rozwijały się z czasem. Z powodu ich sztucznego czasowego rozwoju mówi się, że są to języki "symulowane", sterowane przez autora. Poniekąd sam fantasta pisał, że języki wymyślił najpierw, a historia Śródziemia powstała, żeby mógł ten język umieścić. Wiadomo jednak, że języki te, oraz sama ich koncepcja ulegała zmianie w trakcie pisania "Władcy Pierścieni" i innych dzieł. Było to swoiste sprzężenie zwrotne.
Tolkien osobiście rozpoczął tłumaczenia chrześcijańskich tekstów, gdy (jak datują tolkieniści) między 1951 a 1955 rokiem przetłumaczył "Ojcze nasz" i "Zdrowaś Maryjo" na język "Quenya", czyli język staroelficki. Powody tego tłumaczenia do dziś nie są do końca jasne - z jednej strony nie zabiegał o wydanie tych tłumaczeń w formie drukowanej, z drugiej jako osoba wierząca nie traktował lekko tych tekstów, z trzeciej strony raczej nie stosował tej formy do swojej codziennej modlitwy. Tak czy inaczej teksty te powstały i są kamieniem węgielnym wszystkich kolejnych tekstów pisanych w quenya, także obecnie.
Różne nurty ludzi uczą się tolkienowskiego języka elfickiego - szaleni lingwiści i szaleni fani twórczości Tolkiena. Ci pierwsi, interesując się językiem i badaniami nad nim, prędzej czy później trafiają na Tolkiena i jego dzieła. Niektórzy, zaskoczeni jego geniuszem, konsekwencją i talentem przy tworzeniu języków postanawiają zgłębić je lepiej w świat jego powieści.. Druga grupa, czytająca wszystko co ma na sobie napis "Tolkien" prędzej czy później natrafią na jego list i czytają "The invention of languages is the foundation. The 'stories' were made rather to provide a world for the languages than the reverse. To me a name comes first and the story follows". (Tworzenie języków jest fundamentem. To raczej „historie” powstawały, aby zapewnić świat dla języków, niż na odwrót. To nazwa przychodzi mi pierwsza do głowy, historia podąża jej śladem.) I interesują się. Inni z tej samej grupy po prostu chcą jeszcze pełniej poczuć ten świat,klimat, a nauczenie się jego języka jest dla nich kolejnym, logicznym krokiem. Kolejną grupą są chrześcijanie, którzy zniesmaczeni tendencjami w kulturze odnajdują Tolkiena i skupiają się na pogłębianiu wiedzy o stworzonym przez niego świecie zamiast poszerzać swoją wiedzę o dzieła innych, współczesnych autorów, często płytkie i błędne ideologicznie. Mnóstwo ludzi uczy się tych języków z innych, zupełnie indywidualnych powodów, ale te wymienione wcześniej trzy grupy stanowią prawdziwy rdzeń.
Można by się zastanowić nad sensem tłumaczenia katechizmu czy Biblii na język elficki, którym posługuje się niewielka grupa zapaleńców. Ja jednak uważam, że są ku temu dobre powody. Osoby zafascynowane światem wykreowanym przez Tolkiena często nie mają wiedzy biblijnej czy nawet podstawowej wiedzy o Chrystusie. Są wśród nich "analfabeci wtórni", którzy swój obraz chrześcijaństwa czerpią z "Biblii dla dzieci" (i to zarówno pośród chrześcijan jak i osób niewierzących). Są osoby, które nawet z "Biblią dla dzieci" styczności nie miały, wychowały się w ultraateistycznej rodzinie i teraz szukają czegoś dla siebie. Są tacy, którzy odwrócili się od Boga i skłonili ku fantastyce, gdzie czeka ich zaskoczenie, gdyż Bóg czeka na nich nawet tam. Zasięg wpływu "Władcy Pierścieni" jest ogromny, po premierze filmu „Władca Pierścieni”, Śródziemie stało się najbardziej znanym światem fikcyjnym w ogóle. A niektórzy z tych zafascynowanych "Władcą" poszli głębiej i sięgnęli po książkę, zainteresowali się językami w powieści. Uważam, że to dobrze, gdy dłuższe teksty w quenya są tekstami chrześcijańskimi, a nie na przykład "Fundacją" Asimova czy "Diuną" Herberta.
Nie istnieje pełne tłumaczenie Biblii na język staroelficki, powstało jednak sporo tłumaczeń częściowych. Ósmego grudnia 2004 roku powstało tłumaczenie pierwszych 5 rozdziałów i początek 6 Apokalipsy Św. Jana, dokonane przez Polaka. Niedługo później całą Apokalipsę przetłumaczył Norweg, Helge Kare Fauskanger. Przetłumaczył on również wszystkie pisma Świętego Jana. We wrześniu 2003 roku opublikował przetłumaczony I rozdział Księgi Rodzaju, w październiku II rozdział. 22 grudnia 2009 roki Helge zamieścił tłumaczenia czytań bożonarodzeniowych, Ewangelii według św. Łukasza 2,1-20, Ewangelii według św. Mateusza 2,1-12 oraz Ewangelii według św. Jana 1,14. Wszystkie jego tłumaczenia dokonane były z języków oryginalnych (hebrajskiego i greckiego). Fiński student teologii przygotowujący się do posługi pastorskiej, Petri Tikka, zajmuje się głównie tłumaczeniem chrześcijańskiej liryki. Przetłumaczył kilka pieśni religijnych, a także Psalmy - 1, 2, 24 i 100 na quenya. Zamieszcza również filmy w Internecie, na których śpiewa lub recytuje te dzieła, aby zapoznać ludzi z wymową tego języka. W 2009 roku, na święto Objawienia Pańskiego, opublikował tłumaczenie hymnu "Jak pięknie lśni Gwiazda Zaranna" oraz zamieścił film prezentujący jego własne wykonanie tego dzieła.
Ogromna większość tłumaczeń na język elficki, a także podręczników do nauki, artykułów na temat tego języka itd. publikowana jest w Internecie. Wiadomość o opublikowaniu "czytań na wieczór wigilijny w quenya" przez Fauskangera tego samego lub następnego dnia pojawia się na przynajmniej kilkudziesięciu stronach tolkienowskich na całym świecie, wraz z komentarzem i odpowiednim linkiem. Takie tłumaczenie z miejsca staje się tematem kilkuset forów, gdzie wrze dyskusja co do poprawności, walorów estetycznych, powodów powstania i zastosowań takiego tekstu. Takie dyskusje rodzą pomysły, pomysły trafiają do autora, który modyfikuje tekst. Modyfikacje powodują kolejne debaty., te często rodzą kolejne pomysł, co owocuje dalszym doskonaleniem tekstu. Nie znam na tyle ani języka elfickiego, ani hebrajskiego czy greckiego, aby osobiście ocenić wartość tych tłumaczeń, jednak mogę stwierdzić, że system otwartych tłumaczeń jest dość skuteczny, szczególnie, gdy osobami oceniającymi są również mniejsi i więksi specjaliści z tej dziedziny.
Czy jest sens tłumaczyć „wymierający” język? Jest, jeśli pomoże to tym ludziom, którzy wciąż się nim posługują. Elfickie języki nie są wymierające, mimo, że używane przez stosunkowo małą grupę, to są to raczej języki rozwijające się. Wierzę, że tłumaczenie tekstów chrześcijańskich na te języki nie jest bezwartościowe i że przyczynia się do szerzenia Dobrej Nowiny ludziom, właśnie w sposób tak bardzo potrzebnej dzisiaj „reedukacji”. Zarazem tłumaczenia te, biorąc pod uwagę iż zajmował się nimi sam Tolkien, mogą poszerzać wiedzę na temat zamierzeń samego autora, jak i skierować interpretację jego powieści na właściwy tor – odczytywania jej w świetle Biblii.
Istnieje taka stara przypadłość umysłu – postrzeganie świata, ale przede wszystkim odczytywanie tekstów w sposób, który ma potwierdzać naszą ideologię, to, w co wierzymy. Co by nie mówić o mnogości przekładów Biblii, o wydrukowanych egzemplarzach itd. to są to ilości przytłaczające. Obawiam się jednak, że w ciągu ostatnich 10 lat na świecie więcej osób przeczytało w całości „Władcę Pierścieni” niż Biblię. Biblia zwykle służy jako „must have” w wielu rodzinach, stoi sobie na półce i patrzy bez większego wyrzutu na domowników. Jest symbolem – i niczym więcej. W skrajnych przypadkach jest używana na Boże Narodzenie do odczytania przy wigilijnym stole. Ot, kolejny symbol. Jednak gdy ktoś, z często bardzo różnych przyczyn, sięgnie po Biblię, zwykle interpretuje przeczytane tam słowa w odniesieniu do tradycji chrześcijańskiej – o ile trafił na fragment w jakiś sposób omawiany w kościele. Jednak jeśli zacznie np. lekturę Starego Testamentu... Mój ojciec, gdy zaczął popadać w coraz głębszą depresję, rozpoczął bardzo szerokie „poszukiwania”. Ostatecznie odnalazł swój powód do życia w nielekko lewicującym „Klubie Literata”, ale zanim to nastąpiło sięgnął również do Biblii. Przychodził do mnie od czasu do czasu z jakimś „pikantnym szczegółem”, opisem seksu, dewiacji czegoś w tym rodzaju. Widział Biblię tak, jak chciał ją widzieć. Na nasze postrzeganie świata ma wpływ wiele czynników, a jednym z najważniejszych z nich jest język. Język więc wpływa na to, jak postrzegamy Biblię, ale również i Biblia w wielu krajach wpływa na to, jak wygląda język. W zależności od tego skąd się wyjdzie to można dojść z Biblią do bardzo różnych wniosków. Inwestując w język, w tłumaczenia liturgiczne i biblijne zyskujemy dużo więcej niż tylko kolejną grupę ludzi, która może sobie poczytać coś o Bogu do poduszki, ale pewnie tego nie zrobi. Wchodzi w sferę postrzegania świata przez tych ludzi. To, że na quenya jest tłumaczona Biblia, modlitwy, pieśni religijne itd., a nie, na przykład, „Czas nieutracony” Lema wpływa na ludzi uczących się tego języka bezpośrednio, ale nie tylko. Czytają Biblię, więc czytanie Biblii na nich wpływa, tak, ale też sam fakt, że quenya będzie się na niej opierać spowoduje, że również i sam język będzie inny. Ileż komuniści wkładali pracy w to, aby zmienić język, wprowadzić socjalistyczną „nowomowę”! Gdyby im się to udało osiągnęli by nie tylko ograniczenie horyzontów ludzi do spraw przez Partię popieranych i akceptowanych, ale także zupełną zmianę hierarchii wartości, aspiracji, marzeń i dążeń ludzkich. To, że Eskimosi mają kilkanaście słów na określenie śniegu przydaje im się nie tylko, gdy spacerują po swoich dość mroźnym kraju. Ten „śnieg” jest w nich. Jeśli wyjadą za granicę, na przykład do USA, to wciąż swoje życie będą w jakiś sposób odnosić do śniegu, a raczej jego braku. Ten rdzeń z biegiem czasu odsunie się na bok, ale nigdy nie zniknie zupełnie. Możliwe, że nigdy nie będą myśleli „po angielsku”, że do końca życia będą sobie tłumaczyć w głowie swój język na angielski żeby porozumieć się z tubylcami, a język ich ma, jak każdy, swoje ograniczenia, swoje plusy i minusy. Nawet, jeśli przestawią się na myślenie „po angielsku”, to to zawsze będzie „ich angielski”, którego punktem odniesienia był jednak język ojczysty, przez pryzmat którego uczyli się nowego języka.
„Zostawiliśmy” kulturę, literaturę itd. w rękach ludzi, co do których naprawdę nie chciałbym, aby byli „władcami dusz”. Jednak to oni mają ten „rząd dusz”, którego domagał się bohater mickiewiczowskich „Dziadów”. Science-fiction jest praktycznie zdominowane przez ateistów z drobnymi wyjątkami, ale nawet te wyjątki daleko mają do propagowania idei chrześcijańskich. Nasi „wielcy pisarze”, Mickiewicz i Sienkiewicz, podporządkowywali Boga interesom Polski, nie na odwrót. Dla nich Bóg to siła, która sprzyja Polsce. „Mały Książe”, książka uznawana na świecie za dzieło wszech czasów (dochodzi już do takich paranoi, gdzie narzeczeni nie życzą sobie na ślubie czytań z Biblii, tylko proszą o odczytanie fragmentów „Małego Księcia”). Zawsze wydawała mi się książką z dość pozytywnymi wartościami, dopóki nie wziąłem się na poważnie za jej interpretowanie. Zasięgnąłem później rady kilku wielkich fanów „Małego Księcia”, jednak żaden nie mógł mi udzielić odpowiedzi „jak można pozytywnie zinterpretować to, że Mały Książe dobrowolnie daje się zabić, sam idzie i wybiera śmierć bez żadnego zewnętrznego nakazu czy przymusu, bo wedle autora książki jest zbyt delikatny aby żyć wśród ludzi”. To nie jest moja nadinterpretacja – ja naprawdę chciałbym, żeby najbardziej uznawana książka świata nie namawiała do samobójstwa.
Dlatego Tolkien jest taki ważny. C.S. Lewis dał nam uproszczoną, często stereotypową wersję Biblii. Jego dzieła są dla mnie przede wszystkim głosem „są jeszcze chrześcijanie!” i dziękuję mu za ten głos. Jednak to Tolkien jest „twórcą światów”, jego biblijna interpretacja jest dużo głębsza (co nie znaczy idealna), a wpływ na dzisiejszą kulturę – nie do opisania. U Lewisa dużo jest „poczciwej Biblii, jaką znamy, rozumiemy itd.”. Takiej Biblii, której istnieje tylko w naszych głowach, a nie jest wcale odzwierciedleniem natchnionego dzieła, spisanego po aramejsku, hebrajsku i grecku. W „Silmarillionie” na początku jest Słowo, a Słowo jest Pieśnią. To mit, możliwa, ale ani pewna ani możliwa do obalenia interpretacja. (Podobne mity znajdujemy już o Orygenesa.) Najwyższy Bóg – Eru, stworzeni przez Niego aniołowie. Później ten, który się zbuntował przeciwko Niemu - Melkor. Słowa Eru – że niezależnie od tego, co będzie Melkor chciał uczynić i tak co najwyżej upiększy dzieło Boga wedle Jego planu. Samo opowiadanie o tytułowych Silmarillach – klejnotach przechowujących światło, to opowiadanie o tym, jak ludzka chciwość powoduje zło i tylko dzięki pomocy Boga wraz z aniołami można to zło zwyciężyć ostatecznie. To tylko kilka przykładów nawiązań do Boga i chrześcijaństwa. A ze świata stworzonego przez Tolkiena wywodzą się wszystkie inne światy fantasy, aktualnie zdecydowanie najpopularniejszego gatunku literatury na świecie. Wszystko, co powoduje nakierowanie fanów Tolkiena na nurt chrześcijański i taką też interpretacje jego dzieł ma wpływ o zasięgu globalnym.
Jednym odłamem są osoby, którym się sugeruje Tolkiena, które dowiadują się, że Tolkien tłumaczył Biblię, że na swój język elficki przełożył modlitwy, że ludzie tłumaczą na ten język całe księgi Biblii. Innym są osoby, które realnie się tym językiem zajmują. Od razu może się nasunąć przekonanie, że są to osoby elitarne, która mają takie sobie, ot, ekscentryczne hobby. Cóż, takie też. Głównymi jednak twórcami są ludzie pragnący przekazać jakieś wizje i ideały, którzy w swoich poszukiwaniach odkryli kompleksowość języka quenya i postanowi rozwijać to dzieło. Głównymi zaś odbiorcami są... bardzo zagubieni i samotni ludzie, którzy chcą uciec przed rzeczywistością. To prawda, że misjonarze jadący na misje do Afryki trafiają na ubóstwo, straszny głód, brak moralności. Jednak tu, w Europie, też potrzebni są misjonarze, bo naszej moralności również sporo brakuje. Jeśli my nie damy im szansy, tym ubogim duchem samotnikom, to zrobi to ktoś inny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz