środa, 16 marca 2011

Między Tolkienem a prawdą

Tekst bonusowy na dziś, "słynny" esej o trudnościach w komunikacji, o tworzeniu sobie mitów, o Tolkienie (nawet).



Między Tolkienem a prawdą
Gdy do kin wchodził "Władca Pierścieni" wszyscy byliśmy dziećmi. Czy coś się zmieniło?

Nigdy zbyt wiele młodzieńczych wspomnień autora
Pamiętam szum wokół kręcenia Władcy Pierścieni. Mówiono o rozmachu, zieloności, baśniowości, funduszach. Nie ominęło to mojego domu. Ojciec, który do poduszki czytał mi Hobbita, stwierdził, że przed obejrzeniem filmu powinienem przeczytać książkę. Byłem wtedy małym bibliofilem, przedkładającym "szlachetne" książki nad "chamską sztukę kinematografii", więc zanim można było obejrzeć film w Polsce trylogia została przeczytana. Wspaniałe i potężne enty rozpalały wzniosłe uczucia, sceny ratowania Froda przez Sama, gdy złapali go orkowie, powodowały, że serce podchodziło do gardła. Najsilniej, bo na podświadomość, zadziałał Saruman. Dysponujący wielką potęgą, skomplikowany, cyniczny umysł. Później zostałem uczniem rożnych "Sarumanów". Kaczmarskiego, Pratchetta, Lema. Ale zanim...
Film mnie nie powalił, ale tez nie zawiódł. Piękna Arwena na białym koniu uciekająca przed Mrocznymi Jeźdźcami... To moje jedyne wspomnienie z pierwszej części. Podsumowując - książka była dla mnie trochę przydługawym, ale w miarę ciekawym utworem, przy którym wczuwałem się w przygody bohaterów. Film był dla mnie dobrze zrealizowanym, podniosłym dziełem z efektami specjalnymi i kostiumami najwyższej klasy. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć - "jak mało wiedziałem wtedy o Śródziemiu".
Punkt widzenia zależy od...
Wielu spośród moich znajomych wskazywało „Władcę” jako swoja ulubiona książkę. Były to bardzo rożne osoby z odmiennym podejściem do życia. Pamiętam chłopaka, który twierdził, że: "Magia działa, ja wierzę w magię. Przecież istnieje Biblia Szatana i w niej opisane są rytuały magiczne. One na pewno działały, przecież nikt nie napisałby tego dla żartu.". To skrajny przypadek, ale wiele osób, tzw. "metali" interesujących się fantasy czytało Tolkiena i opierało na nim swoje mniej lub bardziej chore ideologie. „Metal” pełnymi garściami czerpie z fantasy, a fantasy jest bezpośrednio dzieckiem Tolkiena. Problem w tym, że gdy „metal” odwołuje się do twórcy Śródziemia to zwykle opiera się na opisanym przez niego złu, nie zważając na to, że Tolkien jednoznacznie mówił o jego upadku. Ludzie uwikłani w zło nie rozumieją i nie chcą rozumieć ciągów przyczynowo-skutkowych. Tolkien napisał kiedyś "Wiele z takiej samej gadaniny [jak tej Orków] wciąż można usłyszeń wśród myślących po orczemu; ponura i monotonna w nienawiści i pogardzie, zbyt długo pozbawiona dobra by zatrzymać choćby brzmieniową żywotność, zachowana w uszach tych, dla których tylko plugastwo brzmi silnie.". To dość dobitna, ale trafna recenzja „Black Metalu”.
Inna moja znajoma z języków obcych najlepiej zna język elficki. Jest zapamiętałą tolkienistką, lecz niestety odrzuciła przekaz. Skupiła się na pięknie fikcyjnego świata, który, jak stwierdziła, istnieje w innym wymiarze do którego i ona należy. Nic to, że Tolkien stworzył swój świat w oparciu o ten, a historię Śródziemia jest historią poprzedzającą tę opowiedzianą w Biblii. Dla niej ten świat jest zły i należy od niego uciec, schować się w czytanie książek i marzenia. A przecież...
No dobra, ale do czego zmierzasz?”
Nie potrafimy się prawdziwie uczyć i taka jest ponura prawda. Nikt nigdy nas tego nie nauczył, wręcz przeciwnie, system szkolnictwa nie bez powodu promuje myślenie odtwórcze i zdyscyplinowane, oparte o obowiązująca doktrynę i tzw. „poprawność polityczną”. Ten akapit jest bez związku? Pozornie. Wszystkie poprzednie przykłady służyły właśnie temu, aby pokazać nasze braki w zdobywaniu i przetwarzaniu informacji. Przyjmujemy jakąś wizję świata, wizję pewnych wydarzeń i nie wychodzimy poza nią, nie szukamy prawdy, tylko potwierdzenia tego, co stworzyliśmy sobie w głowie. Wydawałoby się, że po przeczytaniu „Silmarillionu” Tolkiena nie można nie zauważyć związków Środziemia z Biblią, chrześcijaństwem i naszym światem, ale podane wyżej przykłady mówią, że owszem. Dla chcącego nic trudnego. Można by pomyśleć, że po kilkudziesięciu latach komunizmu w Polsce każdy zrozumie jaki to nieefektywny gospodarczo ustrój. Nic z tych rzeczy. Dawno temu odkryłem coś co zmieniło moje spojrzenie na świat – mianowicie to, że niezależnie od swoich zainteresować człowiek może być kompletnym idiotą. Poznałem betonowych katolików uparcie twierdzących, że zatwardziały ateista i kosmopolita Kaczmarski (czym afiszował się oficjalnie, nawet w piosenkach) jest wspaniałym prawicowym katolikiem i patriotą. Poznałem satanistów tolkienistów. Zainteresowania i przeżyte doświadczenia nic nie znaczą, jeśli naszą intencją jest ciągłe potwierdzenie swojej wizji świata. Najsilniej uświadomili mi to ludzie, którzy po II wojnie światowej stwierdzili, że najlepiej odwrócić się do tamtych wydarzeń plecami, zapomnieć i udawać, że nic się nie stało... i naprawdę to zrobili! Osiągnęli skrajną bezrefleksyjność, zwalili wszystko na „rasizm” i uznali, że antyrasizm jest wystarczającym lekarstwem na istniejącą w ludziach tendencję do totalitaryzmu, do traktowania innych ludzi jak rzeczy, oraz do obojętności wobec problemów innych. Oczywiście nie wszyscy ludzie tak uczynili, ale sam fakt, że można przeżyć dwa obozy koncentracyjne, przetułać się przez zniszczoną Warszawę, przetrwać wieloletnią okupację radziecką, a potem twierdzić, że Hitler był jedynym winnym II wojny światowej i gdy on zginął to razem z nim zniknął problem...
I co z tym zrobić?”
Za każdym razem gdy piszę jakiś poważny tekst, to zdaję sobie sprawę jak niewielką ma on szansę przebicia się przez mur. Ile umysł automatycznie odetnie jako „rzeczy nie do uwierzenia” (bo gdyby w nie uwierzył to oznaczałoby dla niego przyznanie się do błędu i zmianę całego swojego życia), ile odetnie sprytną sztuczką „to za trudne, niech inni się tym zajmą, to nie dla mnie”. Cała chmara mechanizmów obronnych działa w naszej psychice, aby nie pozwolić jej zrozumieć, że się myli, zmienić się. Piszę jednak, bo jestem to winny – przede wszystkim Piotrowi Łuszczowi oraz Edwardowi Stachurze, ale nie tylko im. Mam dług u każdego pisarza, autora tekstów piosenek, reżysera i przypadkowego rozmówcy, na którego błędach mogłem się uczyć i dzięki któremu udało mi się zajść tak daleko. Na koniec pragnę zostawić pewną radę dotyczącą problemu filtra, przez który widzimy rzeczywistość. Jest na to sposób – trudny, ale prosty. Wystarczy przestawić swoje intencje na chęć poznania prawdy niezależnie od kosztów własnych. Niby oczywiste – ale człowiek tak bardzo boi się utracić to, co posiada. Za to, że jesteśmy pewni wyuczonych poglądów, ceną jest ich nieprawdziwość. Koszty wydają się być wygórowane, ale prawie każdy człowiek na Ziemi gotów jest je ponieść. To „sztuczne bezpieczeństwo umysłu”, które powoduje, że żyjemy w sztucznym świecie, nazywamy mitologizacją. Jeśli ktoś, na modłę oświeceniową, wierzy, że „nauka” pokonuje mity i że dzisiaj mamy ich mniej niż 2 tysiące lat temu, a ostatnim bastionem jest „czarny kler” - to po prostu żyje w kolejnym micie. Czego ani sobie, ani nikomu innemu nie życzę.

2 komentarze:

  1. Dobry tekst (choć ostatnie dwa akapity średnio mnie zaciekawiły).

    OdpowiedzUsuń
  2. 2 na 4 to i tak nie jest najgorszy wynik. Choć wątpię, żeby dało się ogarnąć tekst traktując go wyrywkowo - za dużą mam słabość do dzieł wewnętrznie spójnych.

    OdpowiedzUsuń