wtorek, 26 kwietnia 2011

Relacji interpersonalnych nauczyłem się od dżdżownic i kotów

Notka z opóźnieniem, wynikająca z doświadczeń wieczornych, sobotnich. Hasłowa.


Wielkanoc, zmartwychwstanie, prawie wszyscy ludzie z młodego, kościelnego establishmentu to osoby prawie niewierzące, wierzące w jakieś brednie.
[poczuj to] (patrzysz na młodych ministrantów, innych młodych ludzi blisko z Kościołem i przypominasz sobie w co wierzą, jak daleko oni, ubrani dziś tak ładnie, znajdują się od niego. słyszysz ich rozmowy, prawie myśli. tak bezrozumne, tak... ale...)
Kocham ich, gdyż rozumiem, skąd to się bierze i jak raniąc przede wszystkim siebie, szukają i wierzą w błędne rzeczy, które znajdą. I - podczas tej nocy, znów kochałem ich nie tylko intelektualnym wyborem, ale zespoliłem w tym celu umysł, wolę i uczucia. Po raz pierwszy - moje proletariackie serce pokochało faryzeuszy.

W poniedziałek Msza rozpoczynająca się pieśnią JPII (?), potem list profesorów KULu (??), a na koniec "Boże, coś Polskę" (???). Na balkonie obok mnie menelik, który (zapewne) przyszedł do kościoła z okazji świąt. Gdy siedzi się wśród establishmentu w złotej klatce tak łatwo zapomnieć, jak te wszystkie ładne śpiewy, ubranka, ta forma - jest nic nie warta, zupełnie chybiona. Tylko jak przypomnieć "górze" co dzieje się na dole, o co w tym chodzi, jak bardzo zapętlili się, tworząc sztukę dla sztuki, a nie dla Boga i nie dla człowieka. Howgh.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz