Gdy dostałem telefon z propozycją pracy byłem niezmiernie zdumiony. Nie mogłem przypomnieć sobie kim była osoba, na którą powołał się rekrutujący. Nic osobistego, po prostu nie mam pamięci do nazwisk. Dlatego punkt „polecenie” nie wypalił (bo my, wg rekrutującego, jesteśmy „polecani” przez któregoś z naszych znajomych jako osoba ambitna, inteligentna i zdolna. „Pycha, mój ulubiony grzech”, że tak zacytuję film „Adwokat diabła”...).
Całość rozmowy, pewne specyficzne zwroty, to, że gość się spieszy, że ma jeszcze do wykonania mnóstwo telefonów itd. przypomniało mi film „Witajcie w życiu”, traktujący o wielkim praniu mózgu dokonywanym przez firmę „Amway”. Telefon „z polecenia”, wszystkie mechanizmy – zacząłem się zastanawiam czy przypadkiem Amway nie zmienił nazwy. Zgodziłem się spotkać z „panem”, który do mnie zadzwonił. Mając jednak kilka typów „kim mogła być polecająca mnie osoba” zacząłem zbieranie informacji i trafiłem za pierwszym razem – dzwonił do mnie dobry przyjaciel mojej znajomej, pracujący w „poważnej firmie finansowej”. Czyli, nie Amway, przynajmniej nie do końca. Na spotkanie poszedłem ubrany dość casualowo, z podejściem:
a) to taki Amway, czyli sprzedaż na zasadzie piramidy, nic, w co chciałbym się wkręcać
b) poszukują ludzie z doświadczeniem z branży finansowej i szybko się pożegnamy
c) gość kręci własny biznes i poszukuje specjalisty od PR, mediów i marketingu internetowego, a na tym się trochę znam i mogę pomóc.
Spotkanie w Złotych Tarasach, w skandynawskiej kawiarni. Mnóstwo ludzi ubranych w garnitury. Klimatyczne miejsce zupełnie nie dla mnie. Przychodzę, witamy się, siadam przy stoliku.
Miałem przyjemność spotkać się z sympatycznym, dość inteligentnym człowiekiem. Mimo, że co jakiś czas stosował wyuczone slogany, że nie odpowiedział mi zadowalająco na to, dlaczego prowadzą taki dziwny system rekrutacji, nie chciał mi powiedzieć na czym ma polegać praca, ale mówił o „wielkich pieniądzach i wspaniałych samochodach, jak te przed galerią”, mówił, że nie potrzebne jest doświadczenie, że będzie sześciotygodniowy kurs – zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Wytrzymywał kontakt wzrokowy, kiedy wchodziłem na tematy filozoficzne nie czuł się już tak pewnie, ale wciąż dotrzymywał kroku (i tylko raz użył wyuczonego sloganu). Mimo dziesiątków sygnałów ostrzegawczych „uwaga, piramida, czas ewakuacji” było na tyle sympatycznie, że doszedłem do wniosku, że może jednak to jest normalna firma. „Będę sobie doradcą finansowym, dorobię sobie na studia na prywatnej uczelni i przestanę być doradcą finansowym.” Okej, rozmowa zakończona, żegnamy się, moja kandydatura zostanie rozpatrzona, zadzwoni do mnie w sobotę, jeśli przejdę dalej, na następne spotkanie mam się stawić w garniturze do ich siedziby w Złotych Tarasach (trzykrotnie pokreślił, że w garniturze, i trzykrotnie, że mają siedzibę w Złotych Tarasach). Wracam do domu i w sumie żałuję, że tak ostro sobie grałem, że potraktowałem firmę jak kolejnego Amway'a, pytałem o konkrety, byłem uroczy jak ropucha i podobnie miły. Wracałem z lekkim żalem, że w sumie zmarnowałem okazję współpracy z ciekawą firmą, no ale zyskałem doświadczenie dziwnej rozmowy o pracę.
W niedziele telefon – zakwalifikował się pan do kolejnego etapu rekrutacji, proszę przyjść wtedy i wtedy. Nie spodziewałem się już że od mnie zadzwonią, że mam jakieś szanse, zgodziłem się, że przyjdę i byłem w siódmym niebie. Cóż za okazja mi się trafiła...
W poniedziałek rano zacząłem poważny internetowy research „a co to w ogóle za firma, ten Efect”... Trwał on około 3 godzin i był niezmiernie trudny. W komentarzach, na forach skrajne informacje, ataki, kontrataki, prowokacje... W ostatecznej ocenie najbardziej pomógł mi artykuł na stronie Efectu z oficjalnej gazety korporacyjnej i bardzo żałuję, że już go tam nie ma i nie mogę go tutaj zalinkować. Mimo wszystko – spróbuję streścić owoce moich poszukiwań.
Najciekawszych, lecz i najbardziej niepotwierdzonych informacji dostarcza nam świadectwo „byłego pracownika najwyższego szczebla”. Pewne szczegółu z opisu „zupełnej ch*jni na górze” znajdują potwierdzenie (jak choćby wulgarność szefów, obrażanie podwładnych, wypuszczanie na świat zupełnie nieprzygotowanych pracowników, aby doradzali ludziom itd.). Istnieje jednak szansa, że to tylko świetne opracowanie dokonane przez konkurencyjne firmy doradztwa finansowego (pod wieloma względami – wcale nie mniej bezczelne niż Efect), dlatego nie możemy wykorzystać tego jako źródła „ostatecznego”. Najlepszy źródłem są jednak wypowiedzi obecnych pracowników Efectu. Podstawowym argumentem jest „tylko idioci mają czas na siedzenie na Internecie i pisanie komentarzy, podczas gdy ludzie sukcesu zarabiają prawdziwe pieniądze”. Zajmijmy się tym zdaniem. Ma ono oznaczać, że osoby, które pisały niepochlebne komentarze o Efect'cie są idiotami, bo marnują na to czas, a ludzie w Efect'cie w tym czasie zarabiają kasę, więc są mądrzy. Skoro jednak fakt pisania komentarzy oznacza bycie idiotą – to znaczy, że sam autor komentarza o takiej treści jest idiotą. Jednak autor nie dostrzega żadnej nielogiczności w swojej wypowiedzi. To, mniej więcej, charakteryzuje sposób myślenia wielu ludzi z Efectu. Uczą się tam oni, że mają wielką misję, cel – nauczyć innych oszczędzać. Uczą się, że najważniejszą wartością jest bycie bogatym, że o człowieku świadczy dobry garnitur i bardzo drogi samochód. Mają uczyć tego innych, pomagać im się bogacić. Z jednej strony – ich hierarchia wartości zostaje spłaszczona do wiary w pieniądz, z drugiej strony są uczeni, że to ich droga jest drogą prawdziwie duchowej przemiany. Naprawdę. Uczeni są dla biednych litości i pogardy, tak jak i dla konkurencji, która po prostu nie wie, że błądzi. Każdy, kto nie pracuje w Efect'cie lub nie jest jego klientem – błądzi. Dlatego główny nacisk szkolenia położony jest na uświadomienie ludziom, że mają „cel” - być bogaci i mają misję – nauczyć innych oszczędzać. Któż nie chciałby bogacić się robiąc coś dobrego? I taka wiara dość dobrze zastępuje wiedzę z dziedziny finansów – bo nie idziemy znaleźć dla klienta jednego z wielu, wielu rozwiązać finansowych, którymi dysponuje nasza firma. Idziemy przekonać klienta, że potrzebuje jednego z niewielu rozwiązań, którymi dysponuje nasza firma. Ktoś określił pracę w Efect'cie jako szukanie klienta dla produktu, nie produktu dla klienta. Też. Jednakże jest to również naginanie klienta do produktu, czasem w zupełnie dobrej wierze. Jeśli kto uważa, że wszyscy powinni oszczędzać to w swoim mniemaniu nie robi nic złego nakłaniając do tego ludzi. Problem w tym, że, po pierwsze nie każdy powinien oszczędzać, a po drugie nie do każdego pasują takie metody oszczędzania, jakie oferuje Efect. Jednak, aby to rozumieć, poznawać inne metody oszczędzania i oferować je klientom – należy pracować w innej firmie. Bo w Efect'cie pracownik nie dostanie nawet złotówki za to, że doradzi klientowi inwestycję w proces sądowy, aby odzyskać zagrabioną przez państwo w latach 1960-79 działkę, za to, że doradzi kupno nieruchomości w centrum miasta, wynajmowanie go przez 5 lat i odsprzedaż z zyskiem. Czy cokolwiek w tym stylu. Efect ma kilka rodzajów długoterminowych lokat połączonych ze stałymi składkami i z tego żyje, za to otrzymuje prowizję. Nie twierdzę, że to są złe lokaty, na tyle, na ile zdołałem się zorientować – są całkiem niezłe. Problem w tym, że mało komu pasują a każdemu są wciskane. Jeśli się zrezygnuje z nich przed upływem terminu – można stracić ogromną część zainwestowanych pieniędzy, o czym często młodzi, niekompetentni pracownicy Efect'u nie informują.
Problem „komptenecji” pracowników. Szeregowy pracownik Efectu ma od 2-4 miesięcy doświadczenia, około 18-25 lat i zna dużo różnych sloganów. Wynika to ze sposobu rekrutacji – telefoniczne polecenie „młodych, inteligentnych, zdolnych ludzi” (bez doświadczenia). Firma non stop zatrudnia nowych pracowników, non stop ktoś odchodzi. I tu największy problem – dla firmy nowy pracownik jest, przede wszystkim, darmową bazą kontaktów. Na kursie ma stworzyć listę około 14 osób spośród znajomych/rodziny i zaoferować im usługi Efectu. Jedzie więc „z mentorem” do takich ludzi i oferuje, po czym, na końcu rozmowy, ma wyciągnąć od kogoś takiego listę 14 znajomych osób, żeby do nich dzwonić i jeździć. Tak to się ma kręcić – każdy ma ograniczoną ilość członków rodziny i znajomych. Jak mu się skończą – kończy się zysk i pracownik praktycznie przestaje się dla firmy liczyć (chyba, że znajdzie dla niej nowych pracowników). Dlatego potrzebny jest nowy pracownik. Jeśli ktoś odejdzie z firmy, ale klient w ciągu roku zrezygnuje z „lokaty” - były pracownik ma oddać całą prowizję jaką na nim zarobił. Jeśli ktoś nie odejdzie, ale klient w ciągu roku zrezygnuje z „lokaty”, pracownik ma oddać całą prowizję jaką na nim zarobił. Taki sprytny nóż na gardle.
Na Amway'u praktycznie nie da się zarobić w inny sposób, niż wciągając w to bagno innych. Produkty Amway'a są naprawdę wysokiej jakości, proekologiczne itd., ale przy tym sporo droższe niż w sklepach. Mało komu uda się wepchnąć komuś coś po zawyżonej cenie – dlatego jedyna szansa, że znajdzie się paru naiwniaków, którzy będą kupować od Amway'a produkty, aby je sprzedawać, a nam za nich wpadnie prowizja.
W Efect'cie jest inaczej – tu, wbrew pozorom, da się zarobić. Jeśli ma się bogatą i naiwną rodzinę, która będzie chciała pomóc, to uzyskamy z nich sporą prowizję i jeszcze numery telefonów do ich bogatych znajomych, z których również mamy szansę na niezła prowizję. Tyle, że zapłacimy za to zrytą banią, wiarą, że bycie akwizytorem Efect'u do dar i misja dla świata, oraz oszukiwaniem swojej rodziny i znajomych dla kasy, traktowaniem ich jako potencjalnej prowizji.
Przy czym – to nie jest tylko problem Efect'u, złego potwora na wyspie szczęśliwości. Ogólnie rzecz biorąc tak działa rynek doradztwa finansowego – pranie mózgu, szukania naiwniaków, telefony z „polecenia” i wciskanie nieadekwatnych rozwiązań. Howgh.
PS Tytuł „artykułu” miał brzmieć jeszcze bardziej dobitnie „Pieniądze za przyjaciół, czyli przychodzi Efect do aleksaNdra”, jako pełna aluzja do znanego artykułu z GW. Stwierdziłem jednak, że to zbyt mocne sugerowanie treści. Poza tym – pieniądze za przyjaciół to nie jedyny problem.
Jakieś dwa lata temu zostałam zwerbowana do pewnej firmy zajmującej się "doradztwem finansowym" (w cudzysłowie, gdyż firma miała do zaproponowania około 6-7 produktów, co przy naszym rynku jest kroplą w morzu). Pierwszym etapem prania mózgu była już sama rozmowa kwalifikacyjna. Zdziwiłam się, że wzięli taką "młodą, niedoświadczoną, z zerową wiedzą nt. ekonomii/finansów/bankowości etc.". Ale już wtedy mieli w tym cel - zgarnąć naiwną, która dostarczy im kontaktów, może nawet podpisze jakąś umowę. Naturalnie wszystko było osnute taką biznesową otoczką - obowiązkowo czarna spódnica, biała koszula, buty na obcasie, w biurze miałam mówić do swoich "kolegów i koleżanek z pracy" per pan/pani (że niby taka profesjonalna i poważna firma). Całość sprowadzała się do tego, że miałam obdzwaniać (ze swego telefonu, na mój koszt) rodzinę, znajomych, byłych nauczycieli, no słowem - wszystkich, by porozmawiać z nimi o oszczędzaniu, spotkać się i wcisnąć umowę wiążącą na 20 - 30 lat. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że aby zaistnieć w tym biznesie, musiałabym być gotowa na to, by spalić za sobą wszystkie mosty - wtedy nie miałabym skrupułów, by wciskać rodzinie najdroższe i najlepiej płatne (dla mnie) umowy. Byłam też na jednym szkoleniu w Krakowie (dojazd na swój koszt). Przypominało to spotkanie sekty. Ludzie klaskali, wykrzykiwali coś, śpiewali (chyba była podobna scenka w tym filmie nt. Amwaya, mniej więcej na tym samym się to opierało w "mojej" firmie). Normalnie dom wariatów :) Oczywiście, można na tym zarobić, ale zarabiają tylko ci, którzy są najwyżej, którzy mają wieloetapowe struktury pracowników. Przestraszyłam się. I w sumie na dobre mi wyszło, że odeszłam stamtąd :) Po mniej więcej 6 miesiącach dowiedziałam się, że mój KO (kierownik okręgu, w którego grupie byłam) zrezygnował z pracy, bo nie radził sobie z presją :) Za to rozpoczął pracę w modelingu :P O systemie MLM, piramidach i pochodnych Amwaya można mówić godzinami, ale wszystko sprowadza się do jednego wniosku - unikaj tego, nie daj się wciągnąć.
OdpowiedzUsuńEks-Studentka ;)
Sorry za nieskładną wypowiedź, późna pora, weekend się zaczął :P
Pora późna/nie późna, ale mam podłe wrażenie, że Twój komentarz w wielu aspektach lepiej ukazuje działanie takich firm niż cała moja nocia. Ale to dobrze, to daje takie dwa spojrzenia, oba, nieprzypadkowo, negatywne, które, mam nadzieję, dadzą komuś do myślenia jeśli będzie szperał po necie żeby dowiedzieć się "co to ten Efect, w którym mówią do niego per "Pan" i gdzie dowiedział się, że jest najlepszy na świecie, tylko musi nosić garnitur".
OdpowiedzUsuńW tę stronę czy inną - dzięki za komentarz.