Przez ostatnie dni „nie miałem serca do pisania”. Wbrew pozorom – jako stary gracz w N mam spore umiejętności w przestawianiu swojego „nie chce mi się” na „chcę i robię”. Jednak – aby chciało mi się dokonać takiego przestawienia – potrzebuję motywacji. Nie chciało mi się pisać i nie chciałem zmienić tego, aby mi się zachciało – bo uznałem, że lepszym rozwiązaniem dla mnie będzie danie sobie chwili czasu na spojrzenie na to całe blogowanie z perspektywy. Tak też zrobiłem.
Już drugi raz dochodzę do wniosku, że to piszę jest zbyt przyziemne. A dokładniej – pisane w odniesieniu do zbyt małej perspektywy. Nieprzypadkowo jednym z moich ulubionych cytatów jest „One bilion year time is so fragile, so empheral it cause almost heartbreaking fondness” (miliard lat jest tak kruche, tak ulotne... że powoduje słodko-gorzką, prawie łamiącą serce czułość). Dlaczego więc drugi raz łapię się na tym, że to piszę „celuje za nisko”? Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że dzieje się tak głównie z powodu dwóch spraw:
a) przyziemność tego, czego doświadczam na uniwersytecie, zarówno na wykładach jak i w relacjach międzyludzkich (co jest oczywiście również moją winą)
b) doświadczenia z poprzednim blogiem.
Pisząc pierwszego bloga celowałem akurat tam, gdzie powinienem celować. To, że robiłem to nieumiejętnie nie było problemem – umiejętność jest kwestią treningu. Problemem było to, że robiłem to... za ogólnie. Wtedy moje poglądy dopiero się krystalizowały (choć i w takiej formie były bardzo silne), biegłem trochę na oślep, wiedząc, od czego wychodzę i że to działa, nie wiedząc jednak, do czego doprowadzi. Cały czas sprawdzałem spójność i dość często zmieniałem szczegóły, nawet takie leżące u samych podstaw. Z tego powodu – miałem (i mam) ogromne problemy komunikacyjne – jak wyrażać coś, co dopiero powstaje, co jeszcze nawet nie ma nazwy. Zresztą, nawet gdyby miało nazwę – gdyby ktoś ją znał i rozumiał nie miałoby sensu moje pisanie o tej sprawie, a gdyby znał i nie rozumiał to podanie tej nazwy byłoby dla niego mylące – myślałby, że pod nią kryje się coś zupełnie innego niż to, co ja chcę przekazać. Dlatego pisząc o sobie i wydarzeniach – wchodziłem w szczegóły, pisząc jednak o filozofii, odnosiłem nowe odkrycia do starych schematów, próbując choć trochę przekazać za pomocą analogii. Szło jak szło, zwykle niespecjalnie.
Dlatego właśnie dzisiaj często uciekam w szczegóły, w wydarzenia – bo wiem, że zostaną one przeczytane w podobnych duchu do tego, w jakim zostały napisane. Słowo „małpa” ma dużo mniej ukrytych znaczeń i na o wiele mniej sposobów można je zinterpretować niż słowa „miłość”, „Bóg” czy „prawda”.
Przyjmijmy więc, że popisałem się już swoją umiejętnością opisywania ewolucji, czepiania się ateistów, w kilku wypadkach dotknąłem ważnych dla mnie problemów. Jak przy tym wypadłem – niech sobie każdy oceni sam. Cóż, mogło być lepiej, ale ogólnie rzecz biorąc – nie narzekam. Spróbuję teraz zając się tym, czym chcę się zajmować. Żeby zaspokoić głód szczegółów i faktów, na których można jakoś zaczepić myśl – będzie bardziej osobiście. Opowiem o swoich planach, „wizjach”, poglądach politycznych itd. z perspektywy tego, co odkryłem. Może zaczniemy nawet coś wprowadzać w życie.
Zanim mi umknie myśl – uważam, że naprawdę wielu ludzki idących na studia dziennikarskie, spora część ludzi już studiujących, oraz więcej niż można by się spodziewać osób po takich studiach pragnie „prawdziwego dziennikarstwa”. Nie umoczonego, nie opartego na „doktrynie gazety”, nie patrzącego na „reklamodawców”, bez „szklanych sufitów” itd. itd. Takie osoby podczas studiów lub bezpośrednio po nich trafiają między zębatki wielkiej machiny medialnej – i tam albo się od tego odbijają i lądują w biedronce, albo stawiają czynny opór i lądują w biedronce, ale prowadzą swojego bloga, albo „jakoś się dostosowują”, załatwiają, podlizują się i w końcu stają się częścią gry. Jednakże, gdyby takie osoby się zebrały miałby wystarczającą siłę żeby stworzyć alternatywną machinę medialną, taką, o jakiej marzą. Podstawowe problemy są dwa – naturalna tendencja ludzi do skupiania się na różnicach, zamiast na podobieństwach oraz to, że na rynku nikt, poza dziennikarzami, nie chce „wymarzonego dziennikarstwa”. Ad. 1 W Rzeszowie na japońskim świecie wiosny, które świętowałem w jakiejś japońskiej restauracji występowały dwa klany „odtwórstwa historycznego”, które szczerze siebie nienawidziły, gdyż jeden skupiał się na historyczności odtwórstwa, a drugi skupiał się na zabawie płynącej z odtwórstwa. Tak więc, zamiast się wspierać w dążeniu do w sumie podobnych celów, zwalczają się w sposób niebezpośredni. Nawet ateiści, a może nawet głównie ateiści marzą o tym, aby uprawiać rzetelne i swobodne dziennikarstwo bez nacisków i doktryn. (Jak się nie ma Boga to się szuka czasem naprawdę ciekawych rzeczy na zastępstwo.) Jednak dogadać się, nawet teoretycznie wierząc w to samo i dążąc do tego samego... Jednym słowem – Babel.
Ad. 2 Ludzie szukają taniej rozrywki w fakcie, poradnika „co powinien mówić i robić człowiek inteligentny” w wyborczej, teorii spiskowych w „naszym dzienniku”, dziennikarstwa tak silącego się na łagodność połączoną z obiektywizmem, że aż (nieintencjonalnie) zakłamującego rzeczywistość w „rzeczpospolitej”. Ludzie chcą czytać, że PiS jest głupi, albo że PiS jest wspaniały, ale nie chcą czytać, że PiS ma takie plusy i minusy, PO ma takie plusy i minusy i w sumie tak czy inaczej jest „tak sobie”. Ludzie chcą wiedzieć co mają myśleć, gdyż samodzielne myślenie często wiąże się z bólem i problemami.
Dlatego – wydaje mi się (i doszedłem do takiego wniosku podczas pisania tej notki), że dzisiaj, nawet jakby udało się zgarnąć ekipę ludzi, którzy chcą i potrafią tworzyć rzetelne dziennikarstwo, potem przebić się przez podkładanie świń i bezpośrednie ataki konkurencji i stworzyć gazetę z prawdziwego zdarzenia – może okazać się, że nikt nie chce jej czytać. Oczywiście, teoretycznie można sztucznie stworzyć zapotrzebowanie – tak robi się cały czas - ale żeby to osiągnąć potrzeba albo ogromnych nakładów finansowych na reklamy, albo sporej siły medialnej.
Chociaż... Jest sposób. Założyć internetową gazetę (utrzymanie takie serwera kosztuje psie pieniądze, a w skrajnym przypadku można ją założyć nawet na googlowym blogspocie) i, zupełnie charytatywnie, po godzinach, tworzyć rzetelne dziennikarstwo. Gdzieś po roku pisania w dzień w dzień informacji i komentarzy na wysokim poziomie można by stworzyć sobie taką markę, żeby móc wystartować z papierowym wydaniem, które wreszcie będzie mogło na siebie zarobić. Ledwo bo ledwo, ale zawsze. Jednakże – to krew, pot i łzy, które mogą nigdy się nie zwrócić. Jednakże, jeśli komuś naprawdę bardzo zależy... Mówiąc szczerze – nie mam pojęcia, czy mi aż tak zależy, nie zastanawiałem się nad tym. Choć, na pewno, samemu by mi się nie chciało. Jak będę miał jakieś wnioski w tym temacie – dam znać. Jeśli ktoś ma jakieś ciekawe wnioski w tym temacie, niech też da znać. Howgh.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz