sobota, 2 kwietnia 2011

Licytacja cierpieniem

Ten temat długo dojrzewał zanim zdecydowałem się go opisać. Nie stało się tak dlatego, że obawiałem się poruszać właśnie ten temat lub z powodu braku materiału. Po prostu – zawsze było coś innego do zrobienia, opisania. Jednak kilka odbytych przeze mnie w ostatnim czasie rozmów nie tylko skłoniło mnie do opisania „licytacji”, ale również mocno wpłynęło na ostateczny kształt pracy.


W trudniejszych czasach – kto nie starał się być lepszy od innych, umierał. Dlatego dzisiaj mamy sporą awersję do własnych przegranych. Im bardziej utożsamiamy się z jakaś dziedziną życia („uważam się za dobrego lekarza”, „jestem świetnym graczem w CS”) tym bardziej boli nas przegrana, a cieszy wygrana. Jednak nawet w sprawach tak nieistotnych jak rzut monetą chcielibyśmy wygrać, choćby dla mistycznej „satysfakcji”. Pośród tych gier istnieje jedna, bardzo specyficzna – licytacja cierpieniem. Wygrywa w niej ten, kto ma „gorsze życie”, ogólnie, w danym momencie lub „w perspektywie”. Czasem wygrana daje tylko „ponurą satysfakcję”, czasem jest argumentem w sporze. Za starych czasów brałem udział w wielu takich licytacjach – i zwykle w nich zwyciężałem. Stopień poprania życia nie jest jedynym aspektem branym pod uwagę przy wyłanianiu zwycięzcy (choć na pewno jest tego istotnym elementem) – drugim jest sposób przedstawiania „ciemnych stron”. Na przedstawianie składa się umiejętność ich dostrzegania, odpowiednie grupowanie i kolejność prezentacji, przygotowanie „asów w rękawie” na ciężkie problemy z życia oponenta oraz mowa ciała i sposób wyrażania myśli. 95% z tego robimy zupełnie, zupełnie nieświadomie, tak jak nieświadomie potrafimy odpowiedzieć ciosem na cios, lub też krzyknąć z bólu i spojrzeć z wyrzutem. Myśli przyjdą później.
Licytacja, sama w sobie, nie jest niebezpieczna. To nadymanie się i robienie groźnych min, aby pokazać, kto jest najsilniejszy w stadzie. Tyle, że na odwrót. Potrafi być jednak czymś bardzo szkodliwym – kiedy służy jako argument i jest za niego przyjmowana. „Nakrzyczałem na Ciebie bo bolały mnie Twoje słowa” - nakrzyczałeś bo chciałeś w ten negatywny sposób odreagować na mnie swój ból. Ból, cierpienie nie zwalnia człowieka z odpowiedzialności za swoje czyny i słowa – wręcz przeciwnie, on daje szansę na lepsze poznanie życia, więc tym więcej można od takiej osoby wymagać. Ludzie nie radzą sobie z dobrym wykorzystaniem bólu? To prawda, jednak wynika to z tego, że nie próbują się tego nauczyć, zamiast tego używają go jako wymówki.
Chciałbym, żeby to, że ktoś w życiu wiele wycierpiał oznaczało, że jest lepszą osobą. Chciałbym, żeby argument „ja mam rację, bo wiele wycierpiałem” był w jakiś sposób zasadny. Wtedy świat byłby wyjątkowo prosty – wystarczyłoby biegać po nim i ranić ludzi, aby stawali się lepsi i lepiej rozumieli swoje życie. Jednakże – tak nie jest, ludzie, którzy doświadczają w swoim życiu cierpienia zwykle niczego nie potrafią się z niego nauczyć. Stosują różne mechanizmy zapominania, łagodzenia bólu, starą się go wyrzucić z pamięci, uciec przed nim, lub rozpamiętują go i uzależniają od niego swoje życie. To normalne, to kulturowe. Naprawdę, niewiele osób rozumie czym jest ból i potrafi sobie powiedzieć „k, dostałem sygnał od organizmu świadczący o jakimś problemie, wykorzystam go na rozwiązanie go” lub „dostałem sygnał o problemie, jednak, w gruncie rzeczy, problemem nie jest to co się stało, lecz to, że uznaję to co się stało za problem. Wykorzystam siłę bólu do zmiany sposobu myślenia”. Proste rzeczy, w sumie.
Ja również mam problemy z tym, aby nie wykorzystywać „licytacji” w dyskusjach. Czasem mam ochotę powiedzieć „jak śmiesz w ten sposób ze mną rozmawiać, wyśmiewać mnie, nie masz pojęcia przez co przeszedłem, aby zdobyć tę wiedzę”. Naprawdę – dobrze rozegrana zabawa w licytację nadałaby sporo wiarygodności moim słowom i pozwoliłaby mi odbudować utraconą pozycję „autorytetu”. Jednak – nie chcę tego. Nie chcę, aby ludzie wierzyli mi i szanowali mnie bo dużo cierpiałem, tak jak nie chcę, aby ludzie szanowali innych tylko dlatego, że są starzy, albo tylko dlatego, że są ładni. Prawda dlatego jest prawdą, ponieważ nią jest, a nie dlatego, że sporo kosztowało jej odnalezienie. Bzdury też często sporo kosztują.
Swój autorytet zbuduję podążając do Raju, a nie opowiadając o swoim Piekle. Moje opowieści o Piekle służą przestrodze, lecz nie ma w nich nic godnego szacunku.
PS Dawno temu marzyłem o tym, żeby dowiedzieć się o jakiejś nieuleczalnej chorobie, które pozostawiła mi np. jeszcze z pół roku życia. Myślałem, że wtedy wreszcie zacząłbym robić to, co chcę, a każdemu, kto by się przyczepił, mówiłbym w twarz „spier***, za pół roku umrę na raka”. Potem dopiero stwierdziłem, że tak naprawdę nie potrzebuję tej choroby, aby robić to, czego naprawdę chcę. Wcześniej chciałem mieć chorobę, aby za jej pomocą udowadniać swoją rację. Kto będzie kazał chodzić do szkoły komuś, kto za pół roku umrze? Kto będzie zabraniał szlajania się po Polsce komuś, kto i tak za pół roku umrze? Jakim argumentem kogoś takiego przyszpili? Jednak choroba jest do tego zbędna. Później chodziłem do szkoły bo chciałem, nie chodziłem bo chciałem, a jakiekolwiek protesty ignorowałem. Wiedziałem, czego naprawdę chcę i nie bałem się do tego dążyć – a to 9/10 sukcesu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz