To nie ból jest problemem, a
przynajmniej nie powinien być. Kiedy ktoś wchodzi w „tryb
buntowniczy”, gdy zauważa/uważa, że świat, który go otacza,
oparty jest na kłamstwie - często zapalnikiem jest właśnie ból.
Może nim być jednak bezsenność, dziwna książka, przykład w
szkole, oderwana myśl. Usunięcie zapalnika nie spowoduje, że
bomba przestanie być bombą. „Nie ma powrotu do sytuacji sprzed
klaskania”, jeśli ktoś przejdzie na „drugą stronę
społeczeństwa”, to wróci jako ktoś inny. Można powrócić
przepalając sobie kilka bezpieczników, niczego nie osiągnąwszy,
można znaleźć odpowiedzi.
Większość ludzi nie potrafi
uzasadnić swojego istnienia, co powoduje brak fundamentów w
działaniach. Nie myślę o istnieniu, więc jestem - norma
postępowania. Nie ma w tym nic dziwnego, ciężko w kulturze znaleźć
jakąkolwiek motywację do (w końcu) tak desperackich poszukiwań,
które w pewnym punkcie wymagają zaparcia się i odrzucenia samego
siebie. Dosłownie. Coś takiego jest społecznie nieopłacalne, na
prawie każdym etapie poszukiwań jednostka jest bardziej
„nieprzydatna ewolucyjnie” od jednostki nieposzukującej (poza
specyficznymi warunkami, których ewolucja, jako zasada opierająca
się na dużych liczbach, zwykle nie bierze pod uwagę).
Na spirali historii stosunkowo niedawno
poddano w wątpliwość wszystkie zasady społeczne, filozofie i
religie. Dzisiaj, powoli, poddaje się w wątpliwość samą
wątpliwość, ale to samo nie zastąpi systemu
filozoficzno-moralnego. Mimo chrześcijańskiego światopoglądu -
uważam za wspaniałe przewartościowanie świata, otwarte pytanie o
przyczyny. Uważam, że nieświadoma, uciekająca od pytań wiara ma
zupełnie inną wartość niż wiara, która chce siebie zrozumieć
(mówiąc otwarcie, myślę, że ta pierwsza nie ma żadnej
wartości).
Człowiek może przetrwać
nieograniczony ból, jeśli ma ku temu dobre powodu. Ktoś wstaje
rano i widzi rodzinne kłótnie, od przedpołudnia do wieczora stres,
a noc to pustka - jeśli na pytanie „po co to wszystko” nie
znajduje odpowiedzi... To nie ból jest problemem - ból jest
informacją o problemie, biologiczną sprawą, częścią życia. Nic
złego. Ogólny brak autorytetów i zwątpienie również nie jest
problemem - gdyby dziś stały stare pomniki to pewnie sam
zajmowałbym się walką z „fałszywymi bożkami”. Ludzie nie
czczą pieniądza dlatego, że są do niego jakoś wybitnie
przywiązani - po prostu nie znaleźli bardziej przekonywującej
ideologii. Problemem jest strach przed utratą gówna, w które się
wpadło - gdy ktoś odkryje, że „społeczne wartości” są nic
nie warte, po pierwszych, dość gorączkowych poszukiwaniach,
zadomawia się w tym przekonaniu, „wątpliwość” staje się jego
ideologią i odpowiedzią, mimo, że nic nie tłumaczy i w niczym nie
pomaga. Strach przed daniem się oszukać przez innych, strach przed
samooszukiwaniem, strach przed bólem zmiany, strach przed
zasadami...
Gdy człowiek prawdziwie poszukuje to
najprawdopodobniej będzie oszukiwany i będzie oszukiwał siebie
prawie cały czas. Znajdzie okruch czegoś prawdziwego i wplątując
go w swój światopogląd, przy okazji nawrzuca tam mnóstwo syfu. W
socjologii mówi się o wieku, w którym krystalizują się poglądy
człowieka. Zważywszy na ogrom zagadnień związanych z człowiekiem,
światem, sensem życia i fizyką - nie ma określonego czasu, po
którym człowiek przyswoi wszystkie ważne informacje i może już
spokojnie jeść ciastka i czekać na wieczną emeryturę.
Krystalizujące się poglądy są wynikiem zniechęcenia szukaniem,
strachu przed kolejnymi zmianami, przed tym, że „zmarnowało się
całe życie”.
Pisząc skupiam się na strachu, bo po
prostu się go nie zauważa i nie docenia. To nie jedyny problem w
poszukiwaniu wartości w życiu - a to co piszę ktoś kiedyś
również przewartościuje, wytknie błędy i mam nadzieję - postawi
na tym coś lepszego. Piszę w ramach tego, co sam dziś wiem. Boję się jak cholera - własnych błędów - ale z tym walczę i robię, tu i tam, swoje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz