poniedziałek, 4 lipca 2011

The wind of change

Z zewnątrz wyglądałem, jakbym miał jakiś nierozwiązany problem - i tak też było (jest?). Moim problemem był brak problemów, z którym nie mogłem sobie poradzić, w którym nie potrafiłem wydajnie funkcjonować. Teraz, kiedy to opisałem i zrozumiałem, mogę przestać chodzić w kółko i zacząć coś robić.
Zastanowiłem się nad moim brakiem kreatywności - i chyba znalazłem rozwiązanie. Tak naprawdę - każda ludzka działalność jest na czymś oparta. Książki, filmy, utwory muzyczne - nie powstają w oderwaniu od świata, można prześledzić ich genezę, pokazać wektory, które złożyły się na nie. Ja nie mam problemu z tworzeniem w oparciu o coś - mam problem z dobraniem odpowiedniej bazy, które będzie dla mnie wystarczająco istotna i ciekawa, aby chciało mi się na niej realizować jakiś projekt. Teraz, kiedy to wiem, mogę dokładnie i świadomie dobrać sobie bazę, na której będę tworzył i, dzięki temu, nadać swojej kreatywności potrzebnego boosta.
Niezależnie czy patrzyłem na Vonneguta jako nihilista, czy jako nawrócony chrześcijanin - jego książki mnie zachwycały (choć nie są wolne od błędów). Uważam, że największą siłą Vonneguta jest to, że on współczuje czytelnikowi tego, że życie jest takie do dupy, tak samo, jak współczuje tego sobie. Jest to szczerze i bardzo zbliża czytelnika do Vonneguta, stawia ich po jednej stronie barykady, gdzie po drugiej jest głupi, głupi świat. Ja nie bardzo mogę coś takiego zastosować, gdyż nie współczuję sobie tego, że moje życie jest do dupy. Nie jest. Gdy mam jakiś problem i udaje mi się go dostrzec - skupiam na nim wszystkie siły aż zdechnie. Jeśli piszę o nim, dopuszczam ludzi do niego (co jest jakąś formą "współczuję wam problemów, sam mam problemy") to robię to tylko dlatego, że uważam, że pomoże mi to go zwalczyć. Mogę jednak - cieszyć się swoim budowaniem, swoimi sukcesami, a także współcieszyć się sukcesami innych. To będzie dużo bardziej prawdziwe niż narzekanie na problemy innych, kiedy sam cieszę się swoim życiem. Howgh.

5 komentarzy:

  1. Ale umiejętność rozwiązywania każdego problemu świadczy o ogromnej ilości kreatywności!Bo żeby wpaść na dobre, i jak najlepsze rozwiązanie trza kreatywnym być. Nawet w jakiejś gazecie ostatnio pojawił się artykuł, o tym, jak rozwinąć kreatywność w rozwiązywaniu problemów(wymyślić trzy osoby, historyczne, fantastyczne, znane w prawdziwym życiu, zwierzęta, przedmioty, i spytać się ich, co by w takiej sytuacji zrobiły. Nie, że się chwalę, ale polecam Lamę Karla. Wyrywanie serc nie było może i najlepszym pomysłem, ale jak przyjemna realizacja)

    Więc może istnieją w Tobie ogromne pokłady kreatywności, tylko nie umiesz z nich korzystać? I może wtedy takie stwarzanie kreatywności dla samej kreatywności, czy rozwiązywanie problemu z kreatywnością dla samej kreatywności mogłoby niewiele dać, mimo, że użytkuje kreatywność rozwiązywanie problemu samego w sobie.W tym wypadku to wyglądałoby jakbyś umiał używać kreatywności w rozwiązywaniu problemów, a nie umiał użyć jej gdzie indziej, jeśli nie masz problemów tam. Analogicznie - rozwiązywać problemy umiesz, nie umiesz robić czego innego(metaforycznie).
    Jeeeej, jakie to skomplikowane. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Obawiam się, że cała sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana :) Tutaj problemem nie jest (wg mnie) brak kreatywności jako takiej, tylko zupełny brak motywacji do wykorzystywania jej. A to po trochu jest ceną podejścia do życia. Podejścia, które daje szczęście, sprawiając że człowiek nie przejmuje się bezsensownymi problemami. Zwykły człowiek dręcząc się nimi (i próbując je rozwiązać) rozwija kreatywność i chęć (czy wręcz rutynę) jej używania.
    Inaczej*. Przecięcie węzła gordyjskiego jest kreatywne samo w sobie, ale jest ZBYT dobre. Więc korzystając w dalszym ciągu z tego absolutnie genialnego i najlepszego pod Słońcem rozwiązania tępi się nasza kreatywność. Ale nie ma zadnej motywacji by to zmienić, bo nie pojawi się problem, którego w ten sposób nie można rozwiązać. Jedyną rozsądną opcją wydaje się stworzyć sobie taki problem w ramach ćwiczeń (pamiętając o wszelkich zasadach BHP) i go rozbić. Bo nie wystarczy przejść N, żeby być Mr_Limem.

    *nie mogłem się powstrzymać

    OdpowiedzUsuń
  3. A gdyby kreatywność wykorzystywać zamiast do rozwalania "brzydkich budynków" to do budowania "ładnych budynków"? Wtedy problemy będą się pojawiać same przez się i nie będzie potrzeby tworzyć sztucznych tworów. Tyle, że wciąż pozostaje problem motywacji jako takiej - jak zacząć budować a, skoro można budować jeszcze b, lub c, lub d, lub w ogóle nie budować. W asortymencie posiadam taką abilitkę, ale jest dość słaba. Trza się z nią chyba przeprosić, odkurzyć i mocno wyćwiczyć.

    *Ty mi mówisz o powstrzymywaniu się? O mało co poprzednia notka miałaby tytuł "Rodzina / Chuj w dzidzia".

    OdpowiedzUsuń
  4. Doskonale rozumiem- problem jest słowem dość szerokim, więc można (i po trochu należy) w mojej wypowiedzi interpretować go jako zagadnienie. Czyli, posługując się Twoją metaforą, można uznać słup powietrza za brzydki budynek, który należy zniszczyć marmurami.

    Pisząc poprzedniego komenta nie zastanawiałem się nad burzeniem/budowaniem, ale chyba wiem dlaczego- stosunkowo rzadko spotykam się z problemem "ten budynek jest brzydki". Najczęstszym problemem jest "w tym miejscu nie ma ładnego budynku i trzeba coś z tym zrobić". I tego typu problem można sobie stworzyć jako manekin treningowy. Czyli nagrodą za questa będzie nie tylko exp ale i ładny budynek (w kijowym miejscu, ale zawsze).

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie spotyka się z problemem "brzydkiego budynku"? Mam wrażenie, że choć faktycznie, problem "braku ładnego budynku" jest bardziej palący, to ludzie z zasady zajmują się problemem "brzydkiego budynku". Rewolucja narodziła się głównie z braku, lecz jej siły skupione były na niszczeniu brzydkich budynków, oraz ewentualnie potencjalnych brzydkich budynków, nie tak ładnych budynków. W Kościele tak samo, za co beształ chociażby Frank Herbert.

    OdpowiedzUsuń